Recenzja filmu

Starsky i Hutch (2004)
Todd Phillips
Ben Stiller
Owen Wilson

Nadmorscy gliniarze

Seriale z lat 70. mają w sobie coś takiego, że mimo upływu lat cały czas - tak przynajmniej jest w moim przypadku - ogląda się je z przyjemnością. Tacy bohaterowie jak Kojak, porucznik Columbo,
Seriale z lat 70. mają w sobie coś takiego, że mimo upływu lat cały czas - tak przynajmniej jest w moim przypadku - ogląda się je z przyjemnością. Tacy bohaterowie jak Kojak, porucznik Columbo, czy nas rodzimy Sławek Borewicz nie zestarzeli się a ich przygody do dziś bawią widzów w różnym wieku. Nic więc dziwnego, że jakiś czas temu producenci kinowi postanowili uszczknąć co nieco z tej popularności i rozpoczęli masową realizację nowy wersji owych seriali. Na dużym ekranie mogliśmy już spotkać Aniołki Charliego, czarnoskórego policjanta Johna Shafta a teraz dołączyli do nich David Starsky i Ken Hitchinson - bohaterowie realizowanego w latach 1975-1979 policyjnego cyklu stacji ABC "Starsky i Hutch". Rzecz dzieje się w nadmorskim miasteczku Bay City. David Starsky jest doskonałym policjantem, który kocha swoją pracę, nie negocjuje z przestępcami i działa zgodnie z przepisami. Jego przeciwieństwem jest działający w tym samym mieście Ken "Hutch" Hutchonson - wyluzowany gliniarz, który również skutecznie walczy z kryminalistami, ale przy okazji nie omieszka uszczknąć z ich łupów coś dla siebie, a stanowisko wykorzystuje m.in. po to, żeby załatwić sobie bilety na mecz. Decyzją przełożonego Starsky i Hutch zostają partnerami. Ich pierwsze zlecenie dotyczy topielca znalezionego u brzegów Bay City. Usiłując ustalić kto pomógł mu przenieść się na tamten świat policjanci wpadają na trop Reese Feldmana, potężnego gangstera, który przygotowuje się do wyjątkowo ważnej transakcji... Muszę przyznać się, że lubię filmy Todda Phillipsa. Jego wcześniejsze komedie "Ostra jazda" i "Old School" mimo nie zawsze wyszukanych żartów ubawiły mnie serdecznie zatem na "Starsky’ego i Hutcha" szedłem pełen optymizmu. Mój dobry humor potęgował jeszcze fakt udziału w filmie Owena "najbardziej pokręconego nosa w Hollywood" Wilsona, którego prywatnie bardzo lubię. Niestety, film, który mogłem obejrzeć nie sprostał moim oczekiwaniom. "Starsky i Hutch" to bowiem kolejna amerykańska produkcja, w której zdecydowanie większy budżet przeznaczono na aktorów i kostiumy niż na scenariusz. Jeżeli ktoś oczekuje podobnej dawki humoru jaką oferowało choćby "Old School" może się zawieść. Żartów i gagów jest w "Starskym i Hutchu" stanowczo za mało jak na trwającą ponad 100 minut produkcję, a część bohaterów pozostaje w ogóle nie wykorzystana (zupełnie nie wiadomo, co w filmie robi Juliette Lewis, której rola ogranicza się jedynie do smarowania pleców Vince'owi Vaughnowi). Trzeba jednak oddać honor Toddowi Phillipsowi, któremu z tej cienkiej jak makaron opowieści udało się zrobić w miarę przyzwoity film. Nie najlepszy, ale i nie najgorszy. Phillips umiejętnie bawi się konwencją seriali telewizyjnych z lat 70. Na ekranie królują fryzury afro, 'dzwony', koszule z szerokimi kołnierzami a czarny charakter ma obowiązkowe wąsy. Całość ilustrują oczywiście utwory 'z epoki', wśród których znalazły się kompozycje takich sław jak Jackson 5, Johnny Cash, K.C. & The Sunshine Band i Aeorosmith. Ścieżkę dźwiękową uzupełniają sympatyczne utwory Theodore'a Shapiro, które również nawiązują do lat 70. (obowiązkowo pojawia się zacinająca gitara). Pochwalić muszę również aktorów. O ile Ben Stiller w wydaniu komediowym nieco mi się już przejadł, o tyle Owen Wilson nadal potrafi mnie rozbawić. Kreowany przez niego typ bohatera, który nie jest obojętny na względy dam a w życiu codziennym kieruje się sobie tylko zrozumiałym kodeksem moralnym sprawdził się już w "Kowboju z Szanghaju", "Rycerzach z Szanghaju", a teraz również w "Starskym i Hutchu". Nieźle wypadł także Snoop Dogg. Rola Przytulasa sprawiła, że awersją którą miałem do niego po beznadziejnej "The Wash: Hiphopowej myjni" na jakiś czas odeszła w zapomnienie. Warto zauważyć, że Phllips zawarł w swoim filmie kilka smaczków, które od razu rozpoznają miłośnicy jego talentu. Obok typowych dla tego reżysera parodii (tym razem znalazło się miejsce na "Swobodnego jeźdźca" i "Gorączkę sobotniej nocy") w obrazie znaleźli się aktorzy znani z jego wcześniejszych filmów m.in.: Amy Smart i Will Ferrell, a w jednej ze scen pojawia się ten sam zespół, który w "Old School" wykonywał uwspółcześnioną wersję standardu Bonnie Tyler "Total Eclipse of the Heart". "Starsky i Hutch" to film nad wyraz przeciętny. Nie można go pochwalić, ale też nie ma za bardzo za co zrugać. Ot, typowa amerykańska produkcja, którą z powodzeniem można obejrzeć na wideo a pieniądze na kino wydać na jakiś bardziej zbożny cel.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones